Niewidoczne fale elektromagnetyczne przemieszczają się z prędkością światła. Ogłosił to szkocki uczony James Clerk Maxwell w roku 1873. Nie dysponował żadnymi fizycznymi dowodami, nie przeprowadził żadnych eksperymentów. Swoje twierdzenia oparł wyłącznie na dokładnych obliczeniach matematycznych. W ten sposób wyjaśnił odkrycie Faradaya, że elektryczność i magnetyzm są formą połączonych sił elektrycznej i magnetycznej - elektromagnetyzmem. James Clark Maxwell był znakomitym matematykiem. Potrafił użyć swych umiejętności nie tylko do matematycznego opisu idei Faradaya, lecz także przewidział, że taki sam elektromagnetyzm istnieje w innej formie, jako niewidzialne zaburzenie, rodzaj drgań, które przemieszczają się, jak światło widzialne - w postaci fali. Obliczył, że podróż ta odbywa się z prędkością światła - 300 tysięcy kilometrów na sekundę - oraz że fale te przenikają przez ciała stałe, gazy, ciecze i próżnię (przestrzeń całkowicie pozbawiona powietrza). Były to intrygujące przypuszczenia i większość naukowców uwierzyła w nie, ufając obliczeniom matematycznym, mimo że nie potrafiono ich udowodnić.
Maxwell miał rację. Wykazał, ile można osiągnąć dzięki matematyce. W roku 1887, 8 lat po śmierci Maxwella, jego przypuszczenia dotyczące fal elektrycznych zostały potwierdzone przez innego uczonego, który znalazł sposób, by wywołać te fale i prześledzić ich bieg. Pomyślał, że jeśli są to fale elektryczne, to znaczy, że promieniują przez przestrzeń z miejsca na miejsce, drgając przez powietrze. W takim razie można znaleźć sposób na zainicjowanie drgań powietrza przez iskrę elektryczną. Potem można próbować je wykryć z pewnej odległości.
Szukanie niewidzialnych fal
Uczonym był Heinrich Hertz. Jego eksperyment to jedno z najprostszych i najlepiej pomyślanych doświadczeń w historii nauki. Od swych poprzedników Hertz już wiedział, że pojawiająca się między dwoma kawałkami metalu iskra powoduje, że szczelinę tę pokonuje przepływający tam i z powrotem prąd. Dzieje się to z ogromną prędkością, około 500 milionów razy na sekundę. Hertz miał nadzieję, że wytworzenie takiej iskry spowoduje silne drganie w powietrzu.
Zbudował rodzaj nadajnika: źródło prądu podłączył do dwóch mosiężnych talerzy, między którymi zostawił szczelinę. Kiedy przepuścił prąd, przez szczelinę przeskoczyła iskra. Kilka metrów dalej umieścił zwinięty w koło drut miedziany (również z przerwą), który miał wykryć zaburzenie, pełniąc funkcję odbiornika. Kiedy nadajnik zaczął działać, pomiędzy mosiężnymi talerzami przeskoczyła iskra.
W tym samym czasie druga mała iskra przeskoczyła między dwoma końcami drutu w miedzianym odbiorniku. Nic jednak nie działo się między nadajnikiem a odbiornikiem. Nie ulegało wątpliwości, że elektryczność została przesłana w przestrzeń w postaci niewidocznych fal. A zatem one naprawdę istniały - Maxwell się nie mylił. Nazwano je falami Hertza, później falami bezprzewodowymi, ponieważ przenosiły się w przestrzeni bez niczyjej pomocy. Dziś znamy je jako fale radiowe.
© Egmont | |
 |
Więcej dowiesz się z kiążki pt. "Słynne odkrycia" z serii Nauka na luzie wydanej przez Egmont |