Dawno, dawno temu, kiedy hobbici nie mieli jeszcze plastrów Veet, by ogolić stopy, żył sobie John Ronald Reuel Tolkien. Nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie to, że wtedy jeszcze słynne powieści nie zostały przelane na papier, a sama postać śmiesznego karzełka nie była na tyle kultowa, by obsadzać ją w filmie.
Ale warto zacząć od początku. No, dobrze, może nie tyle co warto, ile trzeba zacząć od początku.
Na początku był chaos...
Nie, przepraszam, to mitologia grecka...
A więc na początku była Mabel i jej zacny małżonek Arthur Tolkien. Ich syn, sławny dzisiaj już pisarz, urodził się w Afryce Południowej, Bloemfontein, 3 stycznia 1892 r. Jego ojciec pracował tam w Banku Lloyda. Niesprzyjający klimat Afryki zmusił Mabel do powrotu do Birningham, więc razem z dwójką synów, Johnem i jego młodszym bratem Hillarym, wróciła do Anglii. Mieli tam wspólnie czekać na Arthura. Do spotkania nie doszło, ojciec pisarza zmarł w 1896 r.
To pociągnęło za sobą problemy finansowe. Mabel postanowiła sama zająć się edukacją dzieci. Miała szczęście, bo jej synowie byli bardzo inteligentni i szybko się uczyli. Gdyby z taką samą prędkością wiedzę wchłanialiby wszyscy uczniowie polskich szkół, nauczyciele w krótkim czasie pozostaliby bez pracy.
Młody Ronald (właśnie tego imienia używała rodzina) od dziecka przejawiał zdolności humanistyczne w jego ulubionych dziedzinach, tzn. kaligrafii, języku angielskim i łacinie.
Niektóre źródła twierdzą, że jako młody chłopak zakochał się w spacerach po parku. Trudno powiedzieć, co go tak naprawdę tam ciągnęło. Może były to grzybki halucynogenne, a może za sprawą takich wypadów kryła się jakaś osoba, płci żeńskiej, rzecz jasna. Być może to ona natchnęła Tolkiena do postaci Arweny z "Władcy Pierścieni"?
Chyba kolejnym, bolesnym przełomem w jego życiu była śmierć matki, u której wykryto cukrzycę. Zgodnie z jej wolą, opiekunem chłopców został Francis Xavier Morgan z Oratorium Birningham.
Dzięki znajomościom Ronald dotarł do starych tekstów literackich, także do podręcznika języka anglosaskiego, częściowo poznał też walijski i staronordycki. Sposób, w jaki to zrobił i skąd je wytrzasnął, pozostaje owiany tajemnicą. Nikt nie ma pewności, czy przez życie nieposzlakowanego J.R.R. Tolkiena nie przewinęły się jakieś łapówki, czy inne szwindle. Właściwie, to nawet jego wędrówki do parku mogły być tylko przykrywką dla czarnych interesów, które tam prowadził. Można też się zastanawiać nad jego dość dziwnym hobby, jakim było wymyślanie języków. Nie można także jednoznacznie powiedzieć, skąd wzięło się samo natchnienie.
Jednymi z pierwszych języków wymyślonych przez Tolkiena były "nevbosh" i "naffarin", z czego ten drugi czerpał wiele z hiszpańskiego. W późniejszym czasie zaczął tez rekonstruować formy wymarłych języków gotyckich.
Mniej więcej w tym czasie Tolkien poznał Edith Bratt. Niewątpiliwie zbliżył ich fakt, iż oboje byli sierotami. A od przyjaźni do miłości droga niedaleka. Znajomość Edith i Ronalda wciaż się rozwijała, mimo kilkakrotnych zakazów opiekuna Tolkiena. Francis głównie swoje motywy uzasadniał w różnicy wieku (John miał 16 lat, jego dziewczyna - 19). Wyjazd jego ukochanej do Cheltenham spowodował trzyletnią rozłąkę. Sam Tolkien w tym czasie ubiegał się o stypendium na uniwersytecie w Oxfordzie. Pierwsza próba się nie powiodła, ale miał jeszcze drugą szansę. Tym razem jej nie zaprzepaścił. W 1910 roku uzyskał wymarzone stypendium. Wstąpił też do swego rodzaju stowarzyszenia, grupy chłopców o podobnych zainteresowaniach. Przed wstąpieniem na uczelnię był na wakacjach w Szwecji, skąd wysłał pocztówkę z wizerunkiem Ducha Gór. Kilka lat później na jej odwrocie dopisał "zapowiedź Gandalfa".
Praca zwycięska w konkursie "Sławni ludzie z przymrużeniem oka..." w kategorii GIMNAZJUM.
Więcej informacji o konkursie znaleźć można TUTAJ.