Scena I
Wchodzi narrator.
Narrator:
Pewnego pięknego poranka, niedaleko Cypru, wyłoniła się z piany morskiej bogini miłości - Afrodyta. Była ona także boginią kwiatów, ogrodów, gajów i wiosny.
Wyłania się Wenus.
Nieodłącznym towarzyszem Afrodyty był Eros. Był on najmłodszym z bogów, psotnym łobuzem (w tym momencie wbiega podskakując Eros) z malutkim łukiem i strzałeczkami.
Choć ta para bogów kochała się wzajemnie, ich pierwsze spotkanie wcale nie zapowiadało przyszłego gorącego uczucia.
Wenus i Eros "harcują" po sali; Afrodyta z niedowierzaniem przeciera oczy i wpatruje się ze zdziwieniem w skaczącego Erosa.
Afrodyta:
Któż to tak wciąż skacze, fika,
ciągle z oczu mi umyka?
Eros (z lekceważeniem i wyższością):
Ja jestem Erosik,
mam do roboty tu cosik,
więc nie przeszkadzaj mi mała,
bo może cię trafić moja strzała.
Afrodyta:
Jak ty się do mnie odnosisz?
I mą suknię wciąż tarmosisz.
Niezadowolona odgania rzucającego w nią "kulkami miłości" Erosa.
Jam jest piękna Afrodyta,
cud dziewczyna, git kobita!
Eros (pada na kolana i drepcze do Wenus):
Niech bogowie skażą mnie na katusze,
Com nieobecną miał w tej chwili duszę
I nie poznał się na tobie pani.
Niech mnie Zeus za to zgani!
Och, piękności najmilejsza,
Moja pani najpiękniejsza,
Tyś jest miłość tego świata,
A jam z siebie zrobił wariata!
Afrodyta:
No już dobrze, mój Erosku,
Nie marszcz tu już swego noska,
Lepiej pójdźmy do Zeusa,
Bo jeszcze złapię tu jakiegoś (a... psik)
Morskiego wirusa.
Odchodzą przytuleni i wsłuchani w piosenkę "Obudź we mnie swoją Wenus".