Francja, 14 października 1917 r.

Nazywam się Margaretha Geertruida Zelle i jutro pożegnam się ze światem. W obliczu śmierci człowiek widzi przed oczami całe swoje życie. Teraz i ja doświadczam tego uczucia. Jednak, zanim zostanę stracona, chciałabym opowiedzieć wam moją historię.
Urodziłam się 7 sierpnia 1876 roku w malowniczej miejscowości Leeuwarden w Holandii. Moja matka, po której odziedziczyłam urodę, z pochodzenia była Jawajką. Emigrowała do Fryzji, gdzie poznała przystojnego handlarza kapeluszami. Owocem ich wielkiej miłości stałam się ja. Nie pamiętam zbyt wiele z dzieciństwa. Z perspektywy czasu mogę jednak stwierdzić, że nie byłam posłusznym dzieckiem. Tata starał się zapewnić mi godne wykształcenie. Uczyłam się tańca i dobrych manier, a także francuskiego, angielskiego i niemieckiego.
W wieku 13 lat wyrzucono mnie ze szkoły pod zarzutem romansu z dyrektorem. Cóż, już jako nastolatka potrafiłam rozkochać w sobie mężczyzn. Niedługo po tym wydarzeniu ojciec zbankrutował. Zostałam zmuszona wyjechać do Hagi i zamieszkać u wuja. Po kompromitujących oskarżeniach nie mogłam już nigdy wrócić do szkoły.
W młodym wieku podjęłam pracę. Po kilku latach ciężkiego harowania zrozumiałam, że dla mnie – kobiety niewykształconej – nie ma żadnych perspektyw. Trzeba było znaleźć inny punkt zaczepienia. Moją ulubioną lekturą stały się anonse matrymonialne. Opłaciło się. Poznałam w ten sposób kapitana z Holenderskich Indii Wschodnich o nazwisku: McLeod. Rudolf był ode mnie o dwadzieścia lat starszy. Oszalał na punkcie mego wdzięku i kokieterii. Za nic miał też fakt, że nie wnosiłam żadnego posagu. W tamtych czasach małżeństwo zawierane było przeważnie z wyrachowania. Uczucia grały rolę drugoplanową. Kierowano się nimi jedynie przy wyborze kochanków. No cóż, ówczesna moralność była raczej skomplikowana. Ślub wzięliśmy po kilku miesiącach znajomości. Nie będę ukrywała, że zależało mi jedynie na pieniądzach Rudolfa.
Kupowałam drogie stroje i biżuterię, chodziłam na bale. McLeod zauroczony mną spełniał wszystkie moje zachcianki. Ale i on wreszcie się ocknął i zauważył niebezpieczeństwo całkowitego bankructwa. Jedynym ratunkiem był powrót do kolonii, gdzie drastycznie miała zmaleć dla mnie liczba pokus. Jawa nie przypadła mi do gustu. Klimat niezdrowy, a do tego dokuczliwy brak rozrywek. Wprawdzie urodziła się nam dwójka dzieci - syn Norman John i córka Jeanne Louise, ale nie byłam w stanie poświęcić się roli matki. Znudzona zaczęłam flirtować z młodymi oficerami i plantatorami. Mój biedny, sfrustrowany małżonek zaczął topić smutki w alkoholu. Kłótnie były na porządku dziennym.
Małżeństwo rozpadło się ostatecznie, gdy otruto nasze dzieci. Tragedia ta nigdy nie została do końca wyjaśniona. W każdym razie syn zmarł, a córka nie wróciła już całkowicie do zdrowia. Nic nie trzymało już nas na Jawie.
W 1902 roku przeprowadziliśmy się do Amsterdamu. Wkrótce odbyła się nasza sprawa rozwodowa. Wreszcie poczułam się wolna, ale zostałam bez środków do życia. Szansą okazał się dla mnie Paryż. Zostałam luksusową kurtyzaną. Wpuszczano mnie na salony, obracałam się w doborowym towarzystwie. Zamożni kochankowie zapewniali mi wysoki standard życia. Postanowiłam także zostać tancerką. Sama opracowałam choreografię i zadbałam o odpowiednio egzotyczną oprawę. Scenę wypełniano kwiatami. Po sali rozchodziła się woń wschodnich kadzideł. Memu tańcowi towarzyszyły dźwięki nastrojowej wschodniej muzyki. No i wreszcie ja sama – zmysłowa tancerka, w spowijających woalach, które w trakcie tańca zdziera je z siebie stopniowo, aby w końcu pozostać jedynie w samej biżuterii. Złośliwi (niemało ich na tym świecie) twierdzili, że entuzjazm widzów wywoływał nie tyle mój taniec, co umiejętnie stopniowanie napięcia przy zdejmowaniu przez mnie kolejnych warstw odzieży. To właśnie fakt, iż w ostatniej fazie przedstawienia stawałam przed widzami nago, przyciągał tłumy. Udało mi się jednak nie przekroczyć granicy między odpowiednio dozowanym erotyzmem a ostentacyjną pornografią. Gazety zaczęły z entuzjazmem pisać o moich występach. Przybrałam pseudonim Mata Hari - po malajsku „oko dnia” (czyli Słońce).
W wywiadach udzielanych dziennikarzom puszczałam wodze fantazji, budując przy tym swoją własną legendę. Twierdziłam, iż jestem Hinduską - smagła cera, ciemne włosy i oczy ułatwiały mi mistyfikację - pochodzącą z rodziny świątobliwego bramina, który nauczył mnie świętych tańców hinduskich. W wieku 14 lat poślubiłam majora brytyjskiej armii kolonialnej, który jednak zmarł na febrę, wobec czego udałam się w podróż po Europie, aby zaprezentować tu swoje umiejętności taneczne. Naiwni głupcy, którzy mnie otaczali, wierzyli w każde moje słowo. Wszystko to razem złożyło się na spektakularny sukces. Zaczęłam święcić triumfy na europejskich scenach. Trafiłam nawet do mediolańskiej „La Scali”. Za sławą przyszły pieniądze, co dało mi upragnioną niezależność. Ale uroda zaczęła w końcu przemijać, a moje umiejętności taneczne, bądź co bądź, były dość skromne. Zainteresowanie moimi występami scenicznymi zaczęło słabnąć. To źródło dochodów zaczęło wysychać.
Wybuch I wojny światowej oznaczał całkowitą klęskę. Wojna definitywnie zrujnowała moją sceniczną karierę. Schroniłam się w rodzinnej Holandii, która zachowała neutralność. Szukając sposobu na dalsze życie zgłosiłam się z propozycją do francuskiego wywiadu. Zostałam szpiegiem w zamian za niebagatelne wynagrodzenie jednego miliona franków. Zlecono mi przedostanie się do okupowanej przez Niemców Belgii. Aby wykonać zadanie udałam się do Portugalii drogą morską. Jednak statek, którym płynęłam, zatrzymał się na postój w porcie angielskim, gdzie na pokład weszli agenci Intelligence Service.

Szukali niemieckiej agentki. Przypatrywali się wszystkim kobietom, porównując ich wygląd ze zdjęciem, którym dysponowali. Ostatecznie zdecydowali, że to ja jestem poszukiwaną przez nich kobietą. Wprawdzie osoba na zdjęciu była nieco niższa i tęższa, ale wydawała podobna. Gorzej, że poszukiwana miała się nazywać Clara Benedix i miała być Niemką, a ja dysponowałam paszportem holenderskim na nazwisko Margareta Gertruda Zelle-McLeod. Ostatecznie sztuka jest sztuką, a paszport mógł być sfałszowany. Trafiłam do aresztu. Po wielu dniach przesłuchiwań, ciągnących się w nieskończoność procesów i beznadziejnych oskarżeniach sąd skazał mnie na karę śmierci.
Chciałam zapewnić sobie dostatnie życie, a szpiegostwo miało dać mi pieniądze. Nie uwzględniłam jednak wielkości niebezpieczeństwa. Zaplątałam się w grę wywiadów, a ponieważ sama byłam niewiele znaczącym pionkiem, postradałam życie. Uważam jednak, że byłam kobietą, osądzoną i straconą przez mężczyzn, broniących purytańskich wartości, które odrzuciłam.
Teraz samotnie w celi czekam na śmierć… Postanowiłam, że jeszcze przed śmiercią przyjmę chrzest. Mam nadzieję, że moja ostatnia wola zostanie spełniona.
Mata Hari
Mata Hari została rozstrzelana dnia 15 października 1917 roku przez żołnierzy Francuskiej armii w twierdzy Vincennes.
Praca wyróżniona w konkursie „Sławni ludzie z przymrużeniem oka...” w kategorii SZKOŁA GIMNAZJALNA.
Więcej informacji o konkursie znaleźć można TUTAJ.