Maraton jest chyba najsłynniejszą konkurencją w historii olimpiad staro- i nowożytnych. Wyraz ten pochodzi od nazwy pewnej miejscowości i wyczynu, którego podobno dokonał grecki goniec Filippides w 490 roku p.n.e. Wtedy nie istniały jeszcze skrzynki pocztowe ani poczta kurierska. Jeśli ktoś chciał wysłać list, musiał:
1. napisać go;
2. zapieczętować;
3. zaadresować;
4. dać list na przykład Filippidesowi;
5. powiedzieć: "W drogę, Filippidesie. Mam nadzieję, że masz zadatki na dobrego listonosza".
I właśnie coś takiego zdarzyło się owego dnia. Grecy pokonali Persów w bitwie pod Maratonem. Dowódca Filippidesa, Militiades, pragnął zawiadomić swoich rodaków w Atenach o tryumfie. I to możliwie szybko. Niestety: do Aten było dość daleko - około dwadzieścia osiem kilometrów. Ale Filippides zrobił, co mógł. Popędził, ile sił w nogach. Biedakowi po biegu starczyło sił jeszcze na tyle, aby krzyknąć "Zwycięstwo", po czym runął martwy na ziemię. Dzisiaj sprawozdawcy sportowi mówią o takich: "dał z siebie wszystko".
Współczesny Filippides musiałby przebiec trochę dłuższy dystans: dokładnie 42 kilometry i 195 metrów, bo tyle wynosi długość trasy biegu maratońskiego.
Nie zawsze tak było. Jeszcze w 1896 r. maraton miał równe 40 km. Dopiero w 1908 r., gdy igrzyska rozgrywano w Londynie, uznano, że najlepiej będzie zacząć bieg przed zamkiem Windsor, a znajdował się on prawie dwa kilometry dalej. Mało tego! Księżniczka Mary zażądała wydłużenia dystansu o 300 metrów z okładem, tak aby meta znajdowała się na wprost loży królewskiej. Wszyscy się na to zgodzili. I tak już zostało! Warto zapamiętać tę pięciocyfrową liczbę (42 195), jeśli się chce zaszpanować.
| (C)Egmont | |
|  | Więcej dowiesz się z książki pt. "Płomienne olimpiady" z serii Monstrrrualna Erudycja, wydanej przez Egmont |